
Energia konwencjonalna i atom receptą na dziś. Tak uważa środowisko skupione wokół polskich europosłów z grupy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. Na Politechnice Opolskiej odbyła się konferencja pt. „Elektrownia Opole – co dalej? Przyszłość Elektrowni Opole w kontekście Unijnej Polityki Energetycznej”. Według założeń Porozumienia Paryskiego, aby przeciwdziałać niekorzystnym zmianom klimatycznym, w 2030 roku produkcja energii z węgla ma być marginalna, a co za tym idzie, elektrownie węglowe w Polsce powinny zostać wygaszone do 2037 roku.
– To dziś nierealne, bo sama energia odnawialna nie wystarczy – uważa europosłanka Beata Kempa, wiceprezes Solidarnej Polski. – Przede wszystkim trzeba się zastanowić, jakie tempo sobie wyznaczyć, tak, żeby nie rujnować kieszeni Polaków i Europejczyków. To jest możliwe do zrobienia, np. taką przyszłością jest atom. Jednak to nie może być w tempie do 2037 roku, bo w obecnym stanie wojny na Ukrainie, która przecież wpływa na energetykę, tego nie zrobimy.
– Wiemy na pewno dzisiaj, że energia pochodząca z ogniw fotowoltaicznych jest czysta i potrzebna, ale jest również uzależniona od pory dnia, a także od pogody. Podobnie rzecz się ma w przypadku źródeł wiatrowych. To, co jest przewagą energetyki konwencjonalnej, dotyczy jej sterowalności. W sytuacji, kiedy w systemie potrzeba określonej ilości mocy, elektrownie konwencjonalne są w stanie tę moc praktycznie na żądanie dostarczyć – mówi Mirosław Pietrucha, dyrektor Elektrowni Opole.
Jak dodaje dyrektor Pietrucha, gdyby zabrakło Elektrowni Opole, w Krajowym Systemie Elektroenergetycznym zabrakłoby 10 proc. energii, a ponad 3 tys. osób straciłoby pracę. Kiedy według rozmówców Radia Doxa miałoby nastąpić odejście od korzystania z elektrowni węglowych, nie wskazano.
Beata Kempa, Mirosław Pietrucha:
Szersza relacja:
Autor: Paweł Brol