Po prawie półrocznej przymusowej przerwie, restauracje od niedawna mogą serwować dania na miejscu, a nie tylko na wynos. Na ten moment z niecierpliwością czekała cała branża gastronomiczna, która jest pogrążona w kryzysie, co przyznają jej opolscy przedstawiciele.
-Nie ma szans na odrobienie strat, one zostały już poniesione- mówi Mariusz Pakuła z BezcukrowaCafe. -Nie ma takiej możliwości, żeby przez 2 lub 3 miesiące nadrobić straty, a przy niewielkim lokalu są to straty bardzo odczuwalne.
Restauratorzy obawiają się również tego, jak będzie wyglądała ich praca podczas czwartej fali pandemii, o której coraz częściej słychać.
-Trochę się obawiamy, ale mamy nadzieję, że nie zostaniemy całkowicie zamknięci- mówi Daria Małek z restauracji Manekin.
-Zdecydowanie się obawiamy, bo jest to duży problem. Jeśli by to nastąpiło i trwało znowu pół roku, to nie wyobrażam sobie przyszłości. Dopiero wychodzimy z największych kryzysów. Tak naprawdę, na dłuższą metę, jeśli lokal jest zamknięty pół roku, to straty odpracowuje się latami – mówi Damian Baranowski z Trattoria.
Zgodnie z zasadami obowiązującymi od 26 czerwca, lokale gastronomiczne, mogą przyjmować 75 procent obłożenia. Gastronomia nadal musi działać w ścisłym reżimie sanitarnym, co oznacza, że odległość między stolikami musi wynosić co najmniej 1,5 m.
Opolscy restauratorzy:
autor: Kamil Sacharzewski