14,5 kg – tyle ryb zjada rocznie statystyczny Polak. To nawet trzykrotnie mniej niż mieszkańcy krajów śródziemnomorskich. Jak donosi portal newseria.biznes, rzadko też sięgamy po ryby z Bałtyku. W Polsce wciąż jeszcze pokutuje mit dotyczący zanieczyszczenia chemikaliami bałtyckich ryb. Z tym stwierdzeniem nie zgadza się dr inż. Wojciech Sawicki, ekspert ds. bezpieczeństwa żywności z Zachodniopomorskiego Uniwersytetu Technologicznego w Szczecinie.
– Bałtyk jest morzem zamkniętym, śródlądowym, gdzie wymiana wód z oceanem jest niewielka i na pewno następuje kumulacja związków, które spływają rzekami. Zawartość metali ciężkich w rybach bałtyckich jest niewielka – podkreśla Wojciech Sawicki.
Rodzime gatunki, takie jak śledź, szprot, flądra, łosoś, turbot czy sandacz, częściej trafiają na stoły w Skandynawii czy Europie Zachodniej, gdzie są lubiane i cenione przez konsumentów ze względu na swoje prozdrowotne właściwości: dużą zawartość białka, witamin A i D czy kwasów omega-3. Jak donosi portal newseria.biznes, choć statystyki dotyczące konsumpcji ryb w ostatnich latach powoli się poprawiają, to jednak nadal odbiegają od zaleceń, według których ryby powinny pojawiać się na talerzu co najmniej dwa–trzy razy w tygodniu.
– Polacy wciąż pozostają pod tym względem w europejskim ogonie – zaznacza Marcin Radkowski, prezes Kołobrzeskiej Grupy Producentów Ryb, inicjator programu Naturalnie Bałtyckie.
– Rośnie również świadomości ekologiczna Polaków, co wpływa na lepszą jakość ryb – mówi portalowi newseria biznes dr hab. inż. Joanna Szlinder-Richert, zastępca dyrektora ds. naukowych w Morskim Instytucie Rybackim – Państwowym Instytucie Badawczym.