Pomimo paraliżu całej prawie prawej strony mego ciała, trzymając się mocno ręki Boga, w ciągu sześciu tygodni przeszedłem ponad 1400 km, aż do Giżycka. Potem wróciłem do domu, bo nie dawałem rady, ale na drugi rok znowu ponad 600. Potem pojawiła się u mnie białaczka. Znowu szpital i walka o życie. Kiedy leżałem w łóżku, zobaczyłem Krzyż na niebie i wtedy wiedziałem już, że wszystko będzie dobrze. Następnego roku, znowu kilkaset kilometrów. A w tym roku wyruszę z żoną do St. Tiago de Compostela, by dziękować Bogu za JEGO MIŁOSIERDZIE.